wtorek, 28 lutego 2017

Pączkowy debiut

Od lat Michał prosił, żebym zrobiła pączki. Co roku odmawiałam, widząc w przepisach "1 litr oleju", a nie chciałam robić pieczonych. Michał z rozrzewnieniem wspomina pączki swojej babci, która w dzieciństwie w ten sposób wszystkim sprawiała radość w okolicach Tłustego Czwartku. Kiedy, jak nie teraz? - pomyślałam.

Jeśli nie macie miksera z hakiem, to przygotujcie się, że zaczynając robić je rano, skończycie późnym popołudniem. Samej fizycznej roboty nie ma bardzo dużo (choć jak to z drożdżowym, trzeba cierpliwości, spokoju i miłości przy wyrabianiu, tu nie ma drogi na skróty), ale trochę się czeka na wyrastanie. No i dobrze mieć drugą parę rąk choćby do nadziewania. Taka pierdoła - nadziewanie, czy sypanie cukrem pudrem, ale wszystko zajmuje trochę czasu. Korzystałam z przepisu niezastąpionej Kwestii Smaku. Mój osobisty tester drżał ze szczęścia, więc mogę z całą pewnością powiedzieć, że pączki się udały. 



No i umówmy się, że dla dwóch osób 24 pączki to trochę dużo, nawet, jak następnego dnia będą je dojadać. Michał zjadł 8 pierwszego dnia i resztę kolejnego, trochę zawiozłam mamie. Sama zjadłam 4 w czwartek ( i 1 w piątek), czym ustanowiłam swój rekord, ale domowe po prostu nie są takie słodkie, jak te kupne. 



Inna sprawa, że w ciąży mam bardzo niską tolerancję na cukier i słodycze, prawie ich nie jem. Właściwie tylko w gościach, a i tak mniej, niż kiedyś. Niesamowite, co te hormony robią, bo zawsze byłam przekonana, że w ciąży przytyję 25kg, objadając się czekoladą. Tymczasem okazało się, że czekolady zjada Michał, bo inaczej się przeterminują, a piekę jeszcze mniej, niż wcześniej (1 raz piekłam ciasto, odkąd jestem w ciąży i 1 raz ciasteczka, które zawiozłam koleżance). Największą ochotę mam na słone i ostre. Typują (po smakach) chłopaka, cóż... wkrótce się przekonamy.

Pozdrawiam Was ciepło, dziękuję, że mimo mojej nikłej aktywności, wciąż zaglądacie i piszecie maile. Bardzo, bardzo to doceniam.



poniedziałek, 20 lutego 2017

Powoli wracam

Nie jest tak łatwo wrócić do codziennych, wcześniej założonych sobie zajęć. Wspieramy się nawzajem z mamą codziennymi długimi rozmowami telefonicznymi. Bo kontakt osobisty musiałyśmy chwilowo przerwać - ostatnie kilka dni spędziłam w łóżku. Nic przyjemnego: chorować. Ale w ciąży to podwójnie trudne, bo nie mogę brać prawie żadnych leków, więc dłużej zdrowieję. Myślę, że mimo wszystko z korzyścią dla mojego zdrowia, bo polegam tylko i wyłącznie na naturalnych sposobach typu syrop z cebuli, herbata z dziewanny, napar z imbiru itd.


Zanim zachorowałam, zdążyłam sobie kupić "Italia mi piace!", rozpoczynając tym samym przygodę z tym kwartalnikiem. Dobrzy, pełni pasji ludzie go tworzą, więc mam nadzieję, że pozwoli mi wejść na wyższe obroty z włoskim. Kuleje ostatnio moja nauka, książki, blog, samopoczucie, wszystko. Trochę tłumaczę to hormonami, a trochę wiem, że ja też, mimo odmienionego stanu, muszę przejść proces żałoby. Trudno się na czymś skupić.

Pogoda... kiedy leżałam w łóżku, smog był minimalny, słońce pięknie świeciło, zapraszając do spaceru. A dziś, kiedy muszę wyjść z domu, jest pochmurno, wieje silny wiatr, za chwilę ma się tez rozpadać. Cudownie. Aura nie pomaga ani trochę.

Ubieram się na tyle szczelnie, by wiatr nie mógł mnie dosięgnąć i ruszam. A Wy tam trzymać kciuki, proszę, bo dziś nerwowo trochę.

poniedziałek, 6 lutego 2017

Babka







Babka, tak na nią mówiliśmy. To zdjęcie Michał nam zrobił 4 lata temu pod Multikinem, Babcia ma na nim 70 (!) lat. Z okazji urodzin za brałam ją na nowego Woody Allena, lubiła. Nie było problemów, że z napisami. Babcia w ogóle nie robiła problemów z niczym. Jadła moje humusy, nie interesowało jej, że ktoś ma taką i owaką orientację seksualną, czy  o innych różnicach nie wspomnę. Nieba by wszystkim przychyliła, dosłownie. Wkurzała ją tylko niesprawiedliwość, bolało cierpienie bliskich, irytowało maksymalnie wszystko, co robi PIS. Kiedy wygrali wybory w 2005 roku, głęboko schowała wszystkie berety moherowe, które tak kochała, ale bała się, że ktoś pomyśli, że na nich głosowała. 

Była pierwszą osobą, do której zadzwoniłam w wieku 18 lat, gdy zrobiłam dready. Z nią w ogóle można było porozmawiać o seksie, o wszystkim. Była bardzo nowoczesną babcią.

Wszyscy ją kochali, nie sposób było inaczej. O Michale mówiła „mój wnuk”, a i on się bardzo do niej przywiązał. Po śmierci mojego ojca jej pomoc była nieoceniona, byliśmy u mamy i u niej w ostatnich 3 latach co 2 tygodnie na weekend, więc kontakt był bardzo częsty. Była bardzo nietypową starszą panią, bo nie tylko względnie zdrową, w świetnej kondycji, ale i nie narzekała, tylko dużo się śmiała; miała ogromny apetyt, czego nie zdradzała jej figura, no i szła spać ok. 23-24, wstawała ok. 9, a i jeszcze popołudniu miała drzemkę 2-godzinną. Podobno starsi ludzie nie mają apetytu i mało śpią…
 
 W piątek wieczorem, gdy przyjechaliśmy, żartowaliśmy z jej rozwlekłych wypowiedzi. Śmiała się tak bardzo, że wycierała sobie łzy. Sekundę później umarła na naszych oczach, bez żadnej zapowiedzi. W pełni śmiechu i szczęścia. Kilka minut przed 22, nie zdążyła na ukochane  „Szkło kontaktowe”.

 Jest nam wszystkim tak cholernie ciężko. Bo to naprawdę była babcia jedna na milion. Cieszę się, że zdążyła obejrzeć mój brzuch, była bardzo szczęśliwa, że będziemy rodzicami. Szkoda, ze nie doczekała tego dzieciątka.

Staram się dużo nie płakać, bo migrena nie odpuszcza, szczególnie od soboty. A od płaczu boli jeszcze bardziej. I podbrzusze też, ale byłam dziś u lekarza, jest wszystko w porządku.

Tak bardzo nam się chce śmiać z planów, które mieliśmy na najbliższe 2-3 lata. Tak jakby nagła śmierć taty 3 lata temu niczego mnie nie nauczyła. Planować to sobie można. Nie ma raczej innego wyjścia i musimy opuścić nasze mieszkanie w Poznaniu i wrócić do mojego domu rodzinnego, do mamy. Ale to nie jest jakiś dramat, mamy z nią super kontakt. Po prostu nie lubię zmian i muszę się przestawić. Damy sobie z tym radę. Mama jest teraz najważniejsza. Trzy lata temu musiałam się szybko pozbierać po śmierci ojca, z którym byłam blisko, dla mamy. Teraz muszę się otrząsnąć po stracie ukochanej babci, z którą byłam bardzo zżyta, bo jestem w ciąży. Chyba nigdy nie będą mogła mieć normalnej żałoby, ale może to lepiej.

Nie traćcie czasu, odwiedzajcie się, rozmawiajcie ze sobą, nie obrażajcie się na siebie. Bądźcie dla siebie dobrze, mówcie o swoich uczuciach - również tych złych. 
Babcia była w świetnej formie psychicznej i fizycznej, biegała z grabiami po ogrodzie. Nikt by nie przypuszczał, że tak szybko nas zostawi. A tata? Raz w życiu słyszałam, jak kaszlał. Biegał maratony, morsował co tydzień, był kulturystą, miał końskie zdrowie. To już druga taka bardzo nagła śmierć w mojej rodzinie. Zaczęliśmy żyć po jego stracie wszyscy, przestaliśmy zajmować się pierdołami. Nie warto.


czwartek, 2 lutego 2017

Burrito w 15 minut!

....A nawet krócej, jeśli masz gotowe placki. My je robimy zawsze sami, więc ich wyrabianiem zajmuje się Michał, a ja w tym czasie robię pozostałe rzeczy. W 5 minut tez można, jak mamy kilka rzeczy już przygotowanych, ale po co się tak spieszyć w kuchni, jak koledzy z Happy Pear? Są wspaniali, tylko spójrzcie. Często nas inspirują do kolejnych testów nowych obiadów. Przepis jest pod filmikiem, linkuję TU.
Edit: my robimy zawsze 4 placki, więc kuskusu dałabym połowę, pomidorków ok 200 g, kukurydzy i czarnej fasoli też, jednak co zostało, wykorzystałam następnego dnia do sałaty na drugie śniadanie, bo przecież niczego nie wyrzucamy, to jasne! 

Z innych zmian: limonkę miałam tylko jedną, więc podzieliłam na całość, sos z tamaryndowca zastąpiłam sosem sojowym. Jest pikantnie (chili dałam oczywiście 2-3 cm, większej ilości bym nie zjadła, bo lubię ostro, ale tylko trochę), ale pysznie! Zaskakujące, że tak niewiele soli jest w całym daniu - pozwoliłam sobie trochę posolić pomidorki, bo o tej porze roku nie są one tak słodkie, jak powinny, ale to wszystko. I niczego nie dosalaliśmy! Jest tu sporo kuminu i świeżej kolendry, myślę, że to "zrobiło robotę".

Nadszedł ten najtrudniejszy dla nas czas w roku, do połowy stycznia, przez luty i mniej więcej połowę marca jest naprawdę bieda z owocami i warzywami. Główka sałaty masłowej kosztuje 5zł i zastanawiam się, w jakich warunkach rosła, bym mogła ją jeść w lutym... Więcej jem jarmużu teraz, jakiś smaczniejszy mi się wydaje, żeby nie powiedzieć, że ma jakiś smak, w odróżnieniu od ogórków i pomidorów. I oczywiście teraz królują warzywa korzeniowe, m.in. buraki. Bo coś jeść trzeba, a osobiście jestem wielką fanką buraków, więc w to mi graj! Wysiałam ostatnio rzeżuchę, ale pierwszy raz nie wzeszła... Ktoś ma pomysł, co zrobiłam źle? Może musi być jednak trochę cieplej? (stała na parapecie)

Czas ucieka nieubłaganie. Myślałam, że choć trochę będzie się dłużyć, gdy jestem w domu, ale codziennie jest tak dużo do zrobienia, że często się nie wyrabiam ze wszystkim, co sobie zakładam! Nie leniuchuję, o nie, szczególnie, że zaczął mi dokuczać ból pleców, więc ćwiczę, sprzątam, ruszam się, by ten ból rozejść. Zauważyłam, że jak dłużej posiedzę, to boli, więc jestem skazana na spacery. Tylko od tygodnia jestem zamknięta w domu, bo jest taki smog, że od mojego osobistego sierżanta mam zakaz wychodzenia. Ma rację, skubany. Powietrze jest takie, że równa się z tym, jakbym sama paliła papierosy, a dodatkowo mam astmę, no i pod moją piersią bije już drugie serce, więc lepiej nie ryzykować. 

Jeśli nie jesteście pewni, jaki jest stan powietrza, a nie musicie codziennie wychodzić z domu, zainstalujcie sobie aplikację w telefonie, taką antysmogową. Bardzo przydatna rzecz. Korzystamy z niej kilka razy dziennie.


Zostawiam Was z Jacko, wracam do książki i jogowego relaksu na noc. Miłości!